czwartek, 26 września 2013

Rozdział 38

- Marco on... - chłopak ze zdenerwowania zaczął się jąkać.
- Marco co?! - wykrzyczała wprost do telefonu.
- On, on... Zniknął!
- Jak to zniknął?! Mario co ty wygadujesz?? - szatynka nie mogła uwierzyć w słowa przyjaciela.
- Byłem dzisiaj u niego. O godzinie dwudziestej wróciłem do domu. Zorientowałem się, że zostawiłem w szpitalu telefon. Gdy wróciłem, jego łóżko było puste! Pytałem pielęgniarek, gdzie on jest ale żadna nie chciała mi powiedzieć! Musisz tutaj przyjechać - chłopak zaczął krzyczeć do słuchawki.
- 20 minut i jestem na miejscu. - powiedziała i rozłączyła się. Wszystkie pary oczu przebywające w samochodzie skierowane były w jej stronę. Zwróciła się w stronę kierowcy - Proszę nas zawieść na Johannesstraße - po czym swój wzrok skierowała w stronę przyjaciółki - Później ci wytłumaczę.
Samochód z piskiem opon wyruszył spod fabryki. Donośny dźwięk koguta policyjnego wypełniał opustoszałe ulice Dortmundu. Funkcjonariusz zgodnie z prośbą kobiety zawiózł ją pod szpital św. Marii. Zuza rzuciła krótkie "Dziękuje" i wybiegła jak poparzona z pojazdu. Przemierzała puste korytarze zostawiając daleko w tyle swoją przyjaciółkę. Jej serce waliło jak oszalałe, dobiegały do niej krzyki Leny ale ona była skupiona na celu swojej podróży. Zaraz znalazła się na właściwym piętrze, korytarzu. Przed salą zobaczyła chodzącego w kółko Mario. Podbiegła do niego i razem skierowali się w stronę pokoju przeznaczonego dla personelu szpitala. Bez pukania wtargnęli do pomieszczenia, gdzie przebywały pielęgniarki.
- Proszę stąd wyjść. Nie maja państwo uprawnień, żeby tu przebywać! - wykrzyczała grubym głosem kobieta, która swoim wyglądem przyprawiała o dreszcze. Niska i otyła pielęgniarka z wielkimi, okrągłymi okularami zaczęła kierować się w stronę dwójki przyjaciół. Mogła mieć z 50 lat, ale liczne zmarszczki na całej twarzy zdecydowanie dodawały jej wieku. Pod nosem zauważyli wielki, czarny pieprzyk, który swoimi gabarytami przyciągał wzrok ludzi. Bił od niej odór papierosów. Po raz pierwszy odkąd Marco leży w szpitalu, spotkali się z tą kobietą:
- Co się stało z pacjentem ze 111? Marco Reusem?
- A pani jest z rodziny? - jej szorstki głos nie zniechęcił Zuzy w otrzymaniu upragnionej informacji.
- Tak, jestem jego dziewczyną!
- Taaa, a ja jestem modelką - powiedziała głosem przepełnionym ironii kobieta. Zuza zdenerwowała się, już chciała wygarnąć niekulturalnej pielęgniarce ale uprzedził ją Mario:
- Chyba nie w tym wcieleniu. - wymamrotał pod nosem, ale zaraz spotkał się z surowym wzrokiem kobiety. Zrobił krok w tym i delikatnie stanął za przyjaciółką.
- Jak Pan śmie! Dzwonie po ochronę! - wykrzyczała i kłótnia rozpoczęła się na dobre. Do pokoju weszła jeszcze Lena, która nie mając pojęcia o co kłócą się jej znajomi dołączyła do niej i solidaryzowała się z Mario i Zuzką. Kłótnia przerodziła się w prawdziwą wojnę, brakowało tylko rękoczynów. Po chwili do pokoju wszedł zdenerwowany lekarz, na widok którego wszyscy zamarli. Zażądał wyjaśnień od obu pokłóconych stron. Uspokoił pielęgniarkę, która wyglądała, że z powodu wysokiego ciśnienia zaraz eksploduje. Zaprosił trójkę znajomych do swojego gabinetu, aby tam na spokojnie mogli porozmawiać. Nadal nikt nie wiedział, co się stało z Marco. Posłusznie poszli za ordynatorem, który na miejscu ruchem ręki kazał im usiąść na wolnych krzesłach. Na twarzy przyjaciół malowało się zdenerwowanie, strach. Każdy bał się, że usłyszy najgorsze. Ale gdy tylko zobaczyli uśmiech na twarzy sędziwego człowieka, zdezorientowani spoglądali na siebie.
- Pan Reus wybudził się ze śpiączki niecałą godzinę temu. Teraz przechodzi liczne badania aby stwierdzić, czy jego mózg nie został uszkodzony podczas wypadku. Zaraz po tym zostanie przeniesiony na inną sale. - posłał w stronę gości szczery uśmiech.
- Marco się wybudził?! Marco się wybudził! - wykrzyczała ze łzami w oczach Zuza i zaraz wpadła w ramiona swojej przyjaciółki,. Dołączył do nich Mario i razem stworzyli grupowy uścisk. Zapytali lekarza, gdzie znajdą teraz blondyna i zaraz wyruszyli pod wskazane miejsce. Skierował ich do nowej sali w której będzie przebywał blondyn. Mimo, że pora odwiedzin dawno minęła zrobił wyjątek i pozwolił im spotkać się z piłkarzem. Czekając na swojego chłopaka Zuza musiała opowiedzieć przyjacielowi dzisiejsze wydarzenia związane z Thomasem. Chłopak z początku zdenerwowany, w końcu zrozumiał jej decyzję. Zuza wreszcie poczuła, że wszystko co złe ma za sobą i teraz na nowo może cieszyć się z życia z ukochanym u boku. Po 30 minutach na sale wjechał wciąż słaby Marco. Widok przyjaciół i ukochanej od razu uskrzydlił go i dodał mu nowych sił. Czułością pomiędzy dwójką zakochanych nie było końca. Zatracając się w namiętnych pocałunkach zapomnieli o tym, że nie są sami na sali. Do ich uszu dochodziły śmiechy i żarty Mario i Leny:
- No co? - zapytał słabym i lekko rozbawionym głosem Marco. Na jego twarzy zaraz pojawił się śmiech, za którym wszyscy tęsknili.
- Nic, nic przyjacielu. Brakowało nam tego widoku- odparł z uśmiechem na twarzy Goetze. Porozmawiali jeszcze chwilę, aż przyszedł czas na upragniony sen.


*****


Poranne promienie słoneczne oświetliły pogrążoną we śnie twarz szatynki. Z grymasem otworzyła oczy, ale gdy tylko uświadomiła sobie gdzie jest, na jej twarzy zawitał uśmiech. Przeciągnęła zaspane i obolałe mięśnie i rozejrzała się po pomieszczeniu. Marco wciąż spał, jego klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie, oddając spokojny i ustabilizowany oddech. Swój wzrok odwróciła w przeciwnym kierunku i zobaczyła smacznie pochrapującego Mario i wtuloną w jego tors Lenę, razem leżących na małej kanapie. Kącik jej ust powędrował do góry. Przez głowę przemknęła jej myśl, że razem byliby ładną parą. Jej myśli wróciły z powrotem na ziemię, gdy tylko usłyszała głos blondyna:
- Nad czym myślisz kochanie? - zapytał słabym, lekko zachrypniętym głosem, który zawsze sprawiał, że przyjemne dreszcze przechodziły po ciele Zuzy. I tym razem było podobnie:
- Nad wszystkim. Nad tobą, nade mną, nad nimi - delikatnym ruchem ręki wskazała śpiących przyjaciół. Chłopak lekko uśmiechnął się i zaraz swój wzrok skierował na ukochaną.
- Dlaczego płaczesz kochanie? - zapytał głosem przepełnionym troski na widok zalanej łzami dziewczyny.
- Tęskniłam, tak cholernie tęskniłam. - odparła łamiącym się głosem.
- Ciii, już wszystko będzie dobrze. Zobaczysz - posłał w jej stronę szczery uśmiech. - Chodź do mnie. - chłopak długo nie czekał, gdyż Zuza momentalnie położyła się obok niego. Każdy ruch wykonywała z delikatnością i ostrożnością, nie chciała narazić Marco na jakikolwiek dodatkowy ból. Ułożyła głowę na jego klatce i pozwoliła się objąć silnymi ramionami blondyna. Chłopak opuszkami palców delikatnie
gładził ręce kobiety, co chwila całując ją delikatnie w czoło.
Leżeli w milczeniu. Słowa były zbędne. Każde z nich delektowało się chwilą z ukochanym. Ona - wielokrotnie doświadczona boleśnie przez los. On - wyrwał się ze szponów śmierci w imię miłości.
Zuza czuła, jak serce Marco regularnie bije. Wsłuchiwała się w delikatny szmer powietrza wydobywający się z ust chłopaka. Usłyszała ciche, pełne miłości i czułości słowa "Kocham cię" i zamknęła ociężałe powieki...


*****


Krzyki dobiegające ze szpitalnych korytarzy przebudziły szatynkę. Podniosła lekko głowę i ujrzała uśmiechniętą twarz Marco. Chłopak pocałował ją w usta, czule i stanowczo. Kobiecie brakowało codziennych poranków z ukochanym w jednym łóżku, jego dotyku. Czułości, które zmieniały się w upojne noce. Oderwali się od siebie i spojrzeli głęboko w oczy. Miłość wprost emanowała od nich. Znowu złączyli swoje usta w pocałunku, a ich języki rozpoczęły namiętny taniec. Chwile czułości przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Spojrzeli w stronę wyjścia i ujrzeli w nich uradowanego Svena:
- Chłopaki, znalazłem ich! - wykrzyczał i zaczął się witać z kolega z boiska. Po chwili drużyna przekroczyła próg szpitalnej sali, na czele z trenerem. Każdy na wieść o polepszającym się stanie zdrowia blondyna chciał go odwiedzić. Braterskim uściskom, żartom nie było końca. Tematem numer jeden był oczywiście Marco, ale spora część rozmów dotyczyła Mario i Leny, których piłkarze zastali we śnie.
Zuza z uśmiechem na twarzy przyglądała się przekomarzaniom drużyny. W końcu nie bała się co przyniesie jutro. Czuła, że teraz jej życie nabierze nowych, lepszych barw.


_____________________________________________________________________



Ufffff, napisałam ale nie jestem zadowolona... ;/
No to teraz mamy trochę sielanki, ale pytanie: na jak długo? ;>
Eh, szkoła mnie wymęczy... Lekcje mam od 11 do 18 i nie mam czasu na nic... Rozdziały są praktycznie pisane dzień przed publikacją...
Mam nadzieję, że Wam się podoba :) Zostawcie po sobie pamiątkę, to pomaga! :*
Nie przynudzam już więcej. Zostawiam nowy rozdział i życzę miłego czytania :)

Pozdrawiam :*

wtorek, 17 września 2013

Rozdział 37

Dziewczyna przeczytała list i poczuła, jak łzy, jedna po drugiej spływają po rozgrzanych policzkach. Spojrzała jeszcze kilka razy na kartkę wyklejoną literami z kolorowej prasy i wybuchła nieopanowanym płaczem. Stało się coś, czego najbardziej się obawiała. Osunęła się bezwładnie na podłogę i dała ponieść się emocją. Beczała jak dziecko. Wzięła do ręki zdjęcie przysłane przez oprawcę, przejechała opuszkami palców po dwóch postaciach. W jej głowie pojawiło się milion myśli. Nie daruje sobie, jeśli stanie się coś Lenie. Dziewczyna była kimś więcej niż przyjaciółką... Była jak siostra, na dobre i na złe. Zawsze była przy niej. Nawet gdy Zuza wypowiedziała w jej stronę wiązankę przekleństw, ona nie odeszła. Nie ma jej kto pocieszyć, przytulić. Bała się. Lęk przeszył całe jej ciało.
Kobieta nie miała wyjścia. Musiała spotkać się z wilkiem w owczej skórze. Prawdziwym usposobieniem zła. Człowiekiem żądnym władzy i dominacji. Mężczyzną, który jest nieobliczalny w swoich działaniach. Spojrzała na zegar, który wskazywał godzinę 19:30. Pobiegła do łazienki, gdzie strumieniem zimniej wody przemyła zmęczoną twarz. Schodziła rozgrzaną skórę, chcąc, żeby jej umysł oczyścił się i podejmował racjonalne decyzje. Wytarła twarz w miękki, kremowy ręcznik i skierowała swoje kroki do salonu. Wyjęła telefon z torebki i szybkim ruchem kciuka wystukała na klawiaturze numer. Zamówiła taksówkę i usiadła jak na szpilkach na fotelu. Czas dłużył się niemiłosiernie, co chwila spoglądała na wyświetlacz telefonu. Niepokoiła się, że spóźni się na wyznaczoną godzinę. Wiedziała, że musi tańczyć tak, jak zagra jej Thomas. Wejść w grę, w której stawką było życie najbliższych. W końcu zadzwonił telefon. Taksówka już czekała przed mieszkaniem polki. Zabrała torebkę do której wrzuciła telefon i zaraz zbiegła po schodach. Wsiadła do samochodu i podała adres. Po chwili pojazd ruszył w wyznaczone miejsce. Teraz nie pozostało nic innego jak czekanie.


*****



Kwadrans przed czasem pojazd zajechał pod fabrykę. Kierowca zdziwił się, że kobieta wybrała takie miejsce na spotkanie ze znajomym. Dopytywał się, czy aby na pewno nie chce zmienić zdania i wrócić z tej ciemnej strony miasta do jego centrum. Zuza podziękowała za troskę ale postanowiła zostać na obrzeżach. Zapłaciła i poczekała, aż pojazd zniknie z jej pola widzenia. Rozejrzała się dookoła. Dopiero teraz dostrzegła, jak wielkich rozmiarów jest fabryka. Jedyne światło oświetlające budynek padało z latarni, które pomimo swoich niewielkich rozmiarów dawały zdumiewający dobry efekt, oświetlając dokładnie każdy element budowli. Dostrzegła w oddali uchylone wielkie, drewniane drzwi. Ruszyła niepewnym krokiem do wejścia, poczuła jak serce podchodzi jej do gardła. Przed wejściem do budynku wyciszyła telefon, aby nic nie przeszkadzało jej w negocjacjach z mężczyzną. Przekroczyła próg fabryki i poczuła smród. Mieszanka zwierzęcych odchodów i siarki. Kolejne kroki stawiała z duszą na ramieniu. Przechodziła długą halą, aż w końcu odważyła się zawołać swoją przyjaciółkę:
- Lena!! - ale w odpowiedzi usłyszała tylko echo. Ruszyła dalej przed siebie, w coraz większą ciemność i mrok. Serce wliło jak oszalałe, tętno sięgało granic możliwości. Jej oczom ukazał się jasny pasek światła zaraz przy ziemi. Domyśliła się, że tam są drzwi. Wyciągnęła przed siebie ręce w poszukiwaniu klamki. Gdy ją znalazła nacisnęła, a przedmiot pod wpływem jej siły w łatwością ustąpił. Otwieraniu drzwi towarzyszyło głośne skrzypnięcie, które mogło przywołać nieproszonych gości. Weszła do pokoju i zaraz zobaczyła swoją przyjaciółkę.
Przywiązaną do krzesła, z zakneblowanymi ustami. Twarz poobijana i zalana łzami. Na rękach i nogach miała liczne siniaki. Potargane i brudne ubrania. Gdy tylko zobaczyła Zuzę od razu ożywiła się. Próbowała coś powiedzieć, ale taśma przylegająca do jej twarzy uniemożliwiała to. Zaczęła wiercić się na krześle i mamrotać. Zuza bez żadnej zwłoki podbiegła do przyjaciółki. Delikatnie oderwała taśmę z jej ust. Nie zdążyła cokolwiek powiedzieć bo głos zabrała Lena:
- Uciekaj! On jest nieobliczalny!
- Uciekniemy razem! A teraz zamknij się i mi pomóż - i dziewczyny wspólnymi siłami próbowały uporać się z węzłami zaciśniętymi na kończynach. Niestety, były one mocno zaciśnięte i kobiety nie mogły w żaden sposób rozwiązać ich.
- Zuzka, uciekaj! On zaraz będzie! - wykrzyczała zapłakana Lena.
- Za późno. On tu już jest - z szyderczym uśmiechem na twarzy w drzwiach stał Thomas. Dziewczyny na dźwięk tego głosu poskoczyły ze strachu. Facet zaczął kierować się w stronę przyjaciółek, zza jego pleców wyłonił się następny przeciwnik. - Czyli jednak Lena coś dla ciebie znaczy. Poświęcić się w  imię przyjaźni. Twój altruizm doprowadza mnie do łez. - mężczyzna cały czas kierował się w stronę Zuzy. Dziewczyna instynktownie cofała się, aż natrafiła plecami na ścianę. Po chwili Thomas był tak blisko, że kobieta czuła jego oddech na swojej twarzy. Ręce zaraz zaczęły błądzić po jej tali. - Wiedziałem że przyjdziesz. Jesteś taka słaba. A teraz cała moja! - zaśmiał się prosto w bladą i przerażoną twarz szatynki. Po chwili wpił się w jej usta z taka zachłannością, że każdy pocałunek sprawiał ból. Kobieta próbowała szarpać, bić napastnika ale wszystko poszło na marne. Szybko schował drobne ramiona Zuzy w jego morderczym uścisku. Po pokoju rozchodziły się krzyki związanej Leny. Z braku tlenu, przed oczami szatynki pojawiały się ciemne plamki. Następną rzeczą, którą pamięta to upadek na ziemię i krzyki nowych mężczyzn.



*****



- Na pewno nie chcą panie pojechać do szpitala? - zapytał sanitariusz roztrzęsionej Zuzy, która siedziała w karetce obok Leny. Żadna z nich nie miała większych obrażeń fizycznych, gorzej było z psychiką przyjaciółek. Spojrzały na siebie i kiwnięciem głowy dały przecząca odpowiedź. Polki przykryte kocami czekały, aż funkcjonariusze przyjdą spisać ich zeznania. Z wielkiej fabryki wyszło kilku policjantów a z nimi Thomas i jego wspólnik. Na widok dziewczyn uśmiechnął się:
- Ja tak łatwo nie daje za wygrana. Jeszcze będziesz moja! - wykrzyczał po czym został wprowadzony do radiowozu. Samochód ruszył a za min kilka następnych. Po chwili przyszedł policjant, spisał zeznania dziewczyn. Wyjaśnił, dlaczego zostali wezwani na teren opuszczonej fabryki. To zaniepokojony taksówkarz zadzwonił po policje. Zuza dziękowała Bogu, że trafiła akurat na tego człowieka. Gdyby nie on, teraz dalej byłaby zakładniczką Thomasa. Czuła, że ten koszmar nareszcie się skończył. Funkcjonariusz zobaczył, że kobiety są wymęczone dlatego kazał przyjść jutro na komisariat w celu złożenia szerszych wyjaśnień. Zaproponował, że odwiezie je do mieszkania na co z chęcią przystały. Gdy już wygonie usadowiły się na tylnym siedzeniu i zapięły pasy, zadzwonił telefon szatynki. Po trzecim sygnale odebrała a w słuchawce telefonu usłyszała zdenerwowany głos Mario:
- Mario, coś się stało? - próbowała zapytać jak najspokojniej, ale jej głos po każdym wypowiedzianym słowie łamał się.
- Marco, on....


____________________________________________________________________________


Jak myślicie, co się stało z Marco? ;)
Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam! Rozdział miał być dodany przez weekend, ale niestety nie wyrobiłam się z czasem... Wena również nie była łaskawa ;/
Przepraszam również za powyższe wypociny ;c
Mimo wszystko proszę Was o komentarze. One wiele dla mnie znaczą. Nauki jest coraz więcej, i chce wiedzieć, czy jest sens pisać nowe rozdziały :)
Tak więc zostawiam Was z nowym rozdziałem i życzę miłego czytania :)

Pozdrawiam :*

niedziela, 8 września 2013

Rozdział 36

Cisza. Wszędzie panowała cisza. Mieszkanie, w którym zawsze panował nieskazitelny porządek teraz wygląda, jakby przeszło przez nie tornado. Niegdyś idealnie poukładane poduszki na sofie, teraz leżą porozrzucane po pokoju. Poprzekrzywiane obrazy na ścianie, stłuczone wazony i ona... Zakrwawiona twarz, podkrążone oczy, poobijane ciało. Jej stan psychiczny był w o wiele gorszym stanie. Nie wiedziała co ma zrobić. Czuła się okropnie. Była rozbita. Każda decyzja, którą podejmie będzie okropna w skutkach. Nie chciała, aby ktokolwiek cierpiał z jej powodu. Była zdruzgotana. Nienawiść jaką darzyła Thomasa była nie do opisania. Czuła do niego wstręt i obrzydzenie. Wiedziała, ze jeśli przystanie na jego "propozycję", stanie się po prostu dziwką. Straci szacunek do samej siebie... Nie będzie mogła spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Już czuje do siebie obrzydzenie a co dopiero gdy zgodzi się na jego żądanie. Ma porzucić mężczyznę swojego życia. Mężczyznę, który od nowa nauczył ją kochać. Pokazał, że może cieszyć się życiem.
Ale on cierpi. Przez nią. Walczy o życie w szpitalu, a ona musi podjąć najważniejszą decyzję w swoim życiu. Ulec groźbą, czy przyjąć skutki obsesyjnej miłości, jaką darzył  ją Thomas. Ale to nie może być miłość. W miłości liczy się szczęście drugiej osoby... A on? On chce mieć ją na własność, zrobić z niej uległą kochankę zaspokajającą jego chore potrzeby.
Coraz bardziej bała się o przyjaciółkę. Nie dawała znaku życia. W głowie sztynki zaczęły układać się najczarniejsze scenariusze. Na własnej skórze poczuła, jak nieobliczalnym człowiekiem jest Thomas. Jak nigdy pragnęła poczuć ciepło bijące od ciała przyjaciółki, usłyszeć jej głos, który zawsze uspokajał ją. Usłyszeć z jej ust, że wszystko się ułoży, chociaż to było wielkie kłamstwo.
Głuchą ciszę przerwał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach. Serce dziewczyny znowu zaczęło bić jak szalone. Bała się, że to znowu Thomas, który tym razem nie poprzestanie na groźbach i przejdzie do rękoczynów. Blade światło wydobywające się z lampy oświetliło przybyłą postać. Zuza odetchnęła z ulgą gdy jej oczom ukazała się przyjaciółka, cała i zdrowa. Dziewczyna zaskoczona widokiem, który zastała momentalnie podbiegła do skulonej na ziemi postaci i mocno objęła swoimi ramionami. Nie rozumiała, dlaczego jej współlokatorka i mieszkanie jest w tak okropnym stanie.
- Zuza, co tu się stało?! Nic ci nie jest? - zapytała z troską w głosie, a w odpowiedzi usłyszała cichy szloch, który po chwili przerodził się w intensywny płacz. Przytuliła jeszcze mocniej roztrzęsioną przyjaciółkę dając jej znać, że teraz jest bezpieczna. Pozwoliła się jej wypłakać. Nie miała pojęcia, co przeżyła dzisiejszego dnia szatynka. Jak wiele ostatnio wydarzyło się w jej życiu.
Gdy w końcu Zuza uspokoiła się, przestała płakać i trząść się ze strachu, przyjaciółka zaczęła wypytywać o przyczynę jej zmartwień. Kobieta próbowała zacząć od początku. Ale strach paraliżował ją od wewnątrz. Mówiła proste zdania pochlipując co chwila. Lena z czasem popadała w coraz to większe zdziwienie i złość. Złość na siebie, że nie potrafiła wesprzeć najbliższej jej sercu osoby. Poznała ją z przyczyną jej problemów. Obwiniała siebie. Chociaż Zuza zapewniała ją, że prawda jest inna, ona miała wyrobione zdanie. Długo analizowała słowa szatynki. Najgorsze jest to, że nie potrafiła pomóc przyjaciółce. Znaleźć wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Jedyne co mogła zrobić, to być wparciem dla Zuzy. Znała jej naturę. Wiedziała, że nie pozwoli aby ktokolwiek cierpiał przez nią. Dobro innych osób stawiała ponad swoje. I to jej zawsze imponowało. Lena chciała usłyszeć z jej ust, co zamierza dalej zrobić:
- Porozmawiam z Thomasem, może jeszcze zmieni zdanie...
- Zuzka, nie bądź naiwna! Dobrze wiesz, że to się nie stanie!
- Tak czy inaczej spotkam się z nim!
- Nie pozwolę ci na to. Po moim trupie! On cię skrzywdzi! Proszę nie - dziewczyna się rozpłakała a po chwili dołączyła do niej szatynka. Wiedziała, że może stracić przyjaciółkę na zawsze.
- Nie chcę, ale muszę...


*****


Nastał ranek. Po nieprzespanej nocy ratunkiem dla organizmu Zuzy była spora dawka kofeiny. Momentalnie pochłonęła dużą ilość kawy, która dodała jej energii. Pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła w stronę szpitala, gdzie przebywał jej ukochany. Szybkim krokiem przemierzyła zaśnieżone uliczki i dotarła pod budynek. Przeszła szereg korytarzy i zaraz stała pod salą. Weszła do pomieszczenia i ujrzała wiernego przyjaciela, który czuwał u boku Marco. Przywitała się z nim i zajęła miejsce na łóżku blondyna. Modliła się, żeby Mario nie zauważył jej rany na twarzy. Będą jeszcze w domu próbowała ją zamaskować podkładem, jednak nic nie pomagało. Chłopak jak na złość zaczął wypytywać, co się stało. Dziewczyna próbowała okłamać go, jednak chłopak zaraz zorientował się. Chcąc nie chcąc musiała mu opowiedzieć. Czuła się jak ostatni słabeusz, tchórz, który swoje problemy zrzuca na inne osoby.
Oczywiście Mario próbował odpędzić Zuzę od jej zamiarów spotkania się z Thomasem. Dziewczyna była nieugięta. Podjęła decyzję. Resztę dnia przesiedziała w towarzystwie śpiącego chłopaka i jego przyjaciela, który stawał się również jej przyjacielem.
Tak mijał dzień za dniem. Całe dnie w szpitalu u boku ukochanego. Zero wieści od oprawcy... Do czasu...
Zuza czuła niepokój. Minął tydzień a ona nie skontaktowała się z Thomasem. Bała się, że stanie się najgorsze. Skrzywdzi kogoś. Z takimi myślami przekroczyła prób swojego mieszkania. Pierwsze, co rzuciło się w jej oczy to chaos. Kompletny nieład, bałagan. I wielka czerwona koperta na stoliku do kawy. Z duszą na ramieniu podeszła do mebla. Wzięła do ręki przedmiot i obejrzała z każdej strony. Zaadresowana do niej. Brak nadawcy. Jej serce momentalnie przyśpieszyło.
Drżącymi rękami otworzyła kopertę. Znalazła tam zdjęcia jej i Leny z wakacji nad Bałtykiem. I list. A raczej groźba:
Jeśli chcesz, żeby Lena przeżyła przyjdź o 21 pod opuszczoną fabrykę na Brackeler Straße. Sama. Nie spóźnij się!


_______________________________________________________________________
 


No i jest nowy rozdział ;) Jak pewnie zauważyłyście zmieniłam styl pisania... Jakoś tak mi się lepiej pisało ;)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Wyraźcie swoją opinię w komentarzach :)
To tyle ode mnie, życzę miłego czytania i komentowania :*

Pozdrawiam :**

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 35

Na zwieńczenie męczącego i okropnego dnia z wizytą przeszedł Thomas. Modliłam się, żeby to była Lena, albo wredna sąsiadka z naprzeciwka. Każda osoba na świecie, tylko nie on. Jedną ręką opierał się o futrynę w drugiej trzymał butelkę wina. Na jego twarzy widniał szelmowski uśmiech. Nie miałam ochoty na rozmowę, chciałam jak najszybciej wsiąść prysznic i znaleźć się w wygodnym łóżku przykryta po szyje kołdrą. Próbowałam zamknąć drzwi przed nosem mężczyzny ale szybkim ruchem ręki zablokował drzwi.
- Tak się wita gości piękna? - na jego twarzy wciąż widniał ten irytujący uśmieszek. Miałam ochotę rzucić się na niego z pazurami.
- Czego chcesz? Mów szybko!
- Będziemy rozmawiać na korytarzu, nie zaprosisz mnie do środka? - nie miałam najmniejszej ochoty na kłótnię z facetem. Otworzyłam szerzej drzwi, żeby go przepuścić. Facet obdarzył mnie firmowym uśmiechem i zaraz skierował się w stronę salonu. Rozgościł się w pomieszczeniu i czekał na mnie. Niepewnym krokiem ruszyłam w jego stronę, usiadłam na fotelu, dokładnie naprzeciwko niego. Dalej uśmiechał się, co zaczęło mnie irytować.
- Leny nie ma.
- Wiem, przyszedłem do ciebie myszko.
- Po co przyszedłeś i po co ci to wino? - zapytałam zdenerwowana.
- Przyszedłem porozmawiać. A wino? Musimy uczcić.
- Kurwa, nie mam czasu na gierki. Powiedz to co masz do powiedzenia i spieprzaj stąd! - moje emocje wzięły wodzę. Wstałam z fotela i skierowała się w stronę wyjścia.
- Musimy świętować, że twój chłoptaś ma dużo szczęścia. - stanęłam w miejscu i szybko odwróciłam się w stronę Thomasa.
- Słucham? - jego słowa wprawiły mnie w osłupienie. Wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na mnie i na Marco to jego wina?!
- Dobrze, słyszałaś kotku - mężczyzna wstał i zaczął kierować się w moją stronę. Zaczęłam się bać każdego kolejnego ruchu - Myślałem, że sprawa z przewodami załatwi sprawę. Ale twój chłoptaś ma więcej szczęścia niż przypuszczałem. - Thomas dalej zbliżał się do mnie. Instynktownie cofałam się do tyłu, po chwili moje plecy dotknęły ściany. - Przy pomocy jednej małej blondynki dopadłem twojego chłopaczka. - Facet był na tyle blisko, że czułam jego oddech na mojej skórze. Czułam się sparaliżowana, nie mogłam wykonać najmniejszego ruchu.
- To przez ciebie Marco leży w śpiączce?! - poczułam, jak po moich policzkach spływają łzy.
- Oj, z dwojga złego lepsza śpiączka niż kostnica, co nie złociutka? - wyszeptał mi do ucha i zaczął się bezczelnie śmiać. Jego głowa oddaliła się od mojej a swoje oczy skupił na moim ciele. Opuszkami palców zaczął wycierać spływające raz po raz łzy. Zachowywał się jak drapieżnik, który zaraz miał dokonać egzekucji na swojej ofierze. Dłonie, które dotychczas trzymał przy sobie zaczęły błądzić po moim ciele. Tego było już za wiele. Próbowałam uciec jak najdalej od prześladowcy jednak ten złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Poczułam silny ból, mężczyzna popchał mnie na ścianę i przylgnął do mnie. Poczułam niewyobrażalną odrazę do tego faceta:
- Ty draniu! Puszczaj mnie. To ci się nie uda, pójdę na policje. Powiem, że to ty razem z Caroline spowodowałeś wypadek!
- Nie radzę ci kochanie. Chyba że chcesz, żeby kolejna bliska ci osoba zginęła?
- Ty sukinsynu! Czego ode mnie chcesz?! - wykrzyczałam i otrzymałam mocne uderzenie zewnętrzną częścią dłonią w policzek. Miejsce, które przed chwilą uderzył pokryło się kosmykami włosów. Delikatnie założył je za moje ucho i kontynuował:
- Chce ciebie - na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech. Oblizał wargę i poczułam, jak robi mi się słabo - Tylko ciebie - strach opanował całe moje ciało.
Resztkami sił zdobyłam się na jedno celne uderzenie w krocze. Facet wypuścił mnie z uścisku i padł na kolana przeklinając. Wykorzystałam okazje i rzuciłam się w ucieczkę do łazienki. Serce waliło jak oszalałe. Czułam, ze to moja jedyna szansa ratunku przed tym psychopatą. Mój napastnik zaraz ruszył w pogoń za mną. W ostatnim momencie zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Thomas zaczął szarpać się z klamką, a po chwili walić pięściami w drzwi. Błagałam Boga, żeby jakiś sąsiad usłyszał te hałasy i zainteresował się, co dzieje się w mieszkaniu. Nagle nastała zupełna cisza. Moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej.
- Myślisz, że poprzestanę na Marco? - zapytał, a ja zamarłam. - Myślisz, że nie wiem, gdzie mieszkają twoi rodzice i reszta rodzinki? - jego głos był spokojny. Jeszcze niedawno wrzeszczał i mnie bił. Teraz, ze stoickim spokojem grozi moim najbliższym. Po chwili milczenia dodał - Powiedz mi, gdzie jest Lena? - barwa jego głosu diametralnie zmieniła się. Znowu był tym chamskim i bezczelnym Thomasem. - Jeśli teraz wyjdziesz, nic się jej nie stanie. Co ty na to słonko? Masz minutę na zastanowienie! - krążyłam od jednego do drugiego końca łazienki. Byłam rozbita. Nie chciałam, aby ktokolwiek cierpiał przeze mnie. A już na pewno nie najbliżsi. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Byłam wrakiem człowieka. Nie sądziłam, że obsesja jednej osoby może doprowadzić ludzki organizm do takiego stanu. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Moje ciało drżało ze strachu. Skierowałam się w stronę drzwi i niepewnie przekręciłam klucz. Reakcja Thomasa była natychmiastowa. Wparował do pomieszczenia, złapał mnie za nadgarstki i jednym energicznym ruchem pociągnął w stronę salonu. Byłam wycieńczona i upadłam. Uderzyłam głową o drewnianą podłogę. Z łuku brwiowego zaczęła sączyć się krew. Napastnik bezczelnie zaśmiał się:
- Kotku, musisz zacząć najpierw zatroszczyć się o siebie, a później o resztę świata. - moja twarz zalała się łzami. Nie widziałam już dla siebie ratunku. Jego wielkie ręce podniosły mnie i sprowadziły mnie do pionu, by zaraz otrzymać z nich siarczyste uderzenie w policzek. Pisnęłam z bólu i instynktownie chwyciłam się obolałego miejsca - Masz tydzień czasu na decyzje, czy będziesz moja, czy pozwolisz, aby każda osoba, którą kochasz zginie. Zaczynając od kochasia a kończąc na tym słodkim chłopczyku, z którym bawiłaś się przez święta. - pochylił się w moja stronę i zaczął szeptać do mojego ucha - Zastanów się dobrze, cukiereczku. Drugiej szansy nie dostaniesz. - pocałował mnie delikatnie w policzek, jakby zamienił się z kimś osobowością. Przed chwilą był brutalny i ostry, a teraz: delikatny i czuły. Coraz bardziej się go bałam. Wypuścił mnie z uścisku i ruszył w stronę wyjścia.

Zostałam sama. Kompletnie sama. Miałam mętlik w głowie. Bałam się. Bałam się, ze zaraz wróci i zrobi mi krzywdę. Bałam się, że skrzywdzi Lenę... Strach opanował się całe moje ciało. Osunęłam się na podłogę i wybuchłam płaczem. Zwinęłam się w kłębek i i beczałam. Nad swoją bezsilnością... Nad swoim życiem... W jednej chwili wszystko runęło jak domek z kart. Teraz pytanie: co dalej?


___________________________________________________________


Witam, witam wszystkie czytelniczki ;) Nie mogę uwierzyć, że to koniec wakacji... Wszystko co dobre szybko się kończy, niestety. Na szczęście mam od 2 września praktyki zawodowe to moje wakacje potrwają trochę dłużej :D Z racji tego, że zaczyna się szkoła rozdziały będę dodawać raz na tydzień, może dwa jeżeli będę miała czas i wenę na pisanie ;)

Przepraszam za powyższy rozdział - przypomina raczej dreszczowiec ;p Ostatnio zaczęłam czytać dużo kryminałów i efektem tego jest dzisiejszy rozdział :D Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :) Liczę na szczerą opinię w komentarzach :*

Zakładając tego bloga nie przypuszczałam, że ktokolwiek będzie go czytał... A tutaj niespodzianka!
10 000 wyświetleń! Jesteście najlepsze! <3
I jeszcze 18 komentarzy pod ostatnim rozdziałem! Uwielbiam Was! <3
Mam nadzieję, że i pod tym wyrazicie swoją opinię :) Nie przynudzam już ;)

Pozdrawiam :**